WERSJA DRUGA POPRAWIONA
Nowa książka G.G. Kay'a
"Ostatnie promienie słońca" ponownie przenosi nas w realia świata znanego z
"Sarantyńskiej mozaiki" oraz
"Lwów Al-Rassanu" Tym razem jednak autor zabiera czytelnika w podróż na północ, na ziemię zamieszkaną przez plemiona Anglcynów, Cyngaelów, Erlingów – czyli do dzisiejszej Anglii i Skandynawii. Kanwą powieści stał się bowiem okres panowania Alfreda Wielkiego, którego osiągnięcia w rozwoju sztuki i kultury na wyspach Brytyjskich są porównywalne z dokonaniami Karola Wielkiego na kontynencie. O ile jednak przeciętny czytelnik słyszał o legendarnym królu Arturze, świętym Patryku czy Wilhelmie Zdobywcy to już postać pierwszego króla zjednoczonej Brytanii z końca VIII wieku jest osnuta mgiełką niewiedzy i zapomnienia.
Książka zapowiadała się więc frapująco: walki pomiędzy Anglosasami i wikingami z domieszką magii – mieszanka piorunująca. Ano właśnie – zapowiadało. Będę szczery w moim prywatnym rankingu powieści Kay'a ta akurat zajmuje ostatnie miejsce co nie oznacza, że książka jest zła.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy jest brak prologu. Być może się czepiam - ale w dotychczasowych powieściach takowy był i zawsze świetnie wprowadzał czytelników w realia i atmosferę książki. Tymczasem w
"Ostatnich..." jesteśmy od razu rzuceni na głęboką wodę i to prawie dosłownie.
Po drugie - w moim odczuciu szwankuje sama konstrukcja powieści. Pierwsze 140 stron posłużyło autorowi do przedstawienia poszczególnych bohaterów i jest rodzajem przydługawego wstępu do całej książki. Dopiero później powieść zaczyna nabierać rumieńców a poszczególne wątki zazębiają się. Niestety cała książka przypomina trochę za bardzo wyprawę rodem z
„Hobbita” Tolkiena - czyli tam i z powrotem. Bohaterowie przesuwają się po mapie z punktu A do B a potem wracają (inną trasą) do punktu wyjścia. W moim odczuciu zabrakło głównego wątki oraz jakiegoś kulminacyjnego momentu którym podporządkowana byłaby akcja powieści.
Kolejnym minusem najnowszego dzieła Kay’a są jego bohaterowie. W swoich dotychczasowych powieściach stworzył on galerie niezapomnianych postaci (Dianora), którym czytelnik dzielnie sekundował w przygodach. Być może miałem zbyt duże oczekiwania, ale bohaterowie
"Ostatniego..." pozostawili mnie obojętnym. Naprawdę bardzo starałem się ich polubić, ale nie potrafiłem. Błędem autora, moim zdaniem, było umieszczenie na kartach powieści zbyt dużej ich liczby. Zamiast 2 czy 3 czytelnik dostaje około dziesięciu równoważnych postaci niestety większość z nich nie dostało szansy na wykorzystanie tkwiącego w nich potencjału. Znikają z kart powieści albo stają się marginalne, chociaż wydawałoby się, że autor wyznaczył im jakieś ważne zadanie. Co gorsza, w moim odczuciu dramatyczne wydarzenia, w których wzięli udział bohaterowie nie odcisnęły na nich swojego piętna, nie zmieniły ich. Pojawia się za to chyba pierwszy prawdziwy czarny charakter - niestety postać ta jest strasznie jednowymiarowa i szybko się nudzi czytelnikowi.
Zabrakło mi również jednego ze znaków firmowych Kay'a czyli tych momentów książki, które na dłużej pozostają w naszej pamięci. Kay ma reputacje autora, który lubi grać na emocjach swoich czytelników, wręcz zmuszać do płaczu. Tymczasem, jak dla mnie,
„Ostatnie...” są wyprane z emocji i piękna, no oprócz jednej sceny – zabawy w triadę . Nie wyczułem także "schyłku epoki i nastania nowej ery", o której jest napisane na okładce książki. O wiele lepiej i mocniej było to zauważalne w
"Lwach" gdzie schyłek Al - Rassanu był wręcz namacalny.. Owszem w
„Ostatnich...” nadchodzi młode pokolenie władców, ale nie jest to równoznaczne z upadkiem starego ładu. Jedynie świat magii reprezentowany przez elfeny oraz święte lasy wydaje się być cień swojej dawnej świetności.
No to sobie ponarzekałem - teraz czas na plusy. Jeśli ktoś jest miłośnikiem stylu Kay'a (piękny język, liczne retrospekcje, opisy tego samego wydarzenia z różnych punktów widzenia) nie rozczaruje się. Do tego dochodzi kilka zaskakujących zwrotów akcji oraz sporo batalistyki. Dodatkowym smaczkiem jest wprowadzenie do powieści krótkich opisów dalszych losów postaci, które pojawiły się w książce epizodycznie - coś jak żywot Tilliticusa z
"Pożeglować do Sarancjum". .Autorowi udało się także bardzo dobrze oddać klimat północy z jej surowymi zwyczajami i prawami. Do tego dochodzi dużo, a jak na tego autora, bardzo duża dawka magii. Jasnym punktem powieści są również rozmowy prowadzone między królem Anglcynów Aeldredema z Ceinionem dotyczące historii i kultury.
Po przeczytaniu tej książki zastanawiam się czy jest ona tylko potknięciem w twórczości Kay'a czy też sygnałem na wyczerpanie się konwencji, w której dotychczas tworzył. Być może tym drugim - najnowsza powieść
„Ysabel” kanadyjskiego powieściopisarza ma nie być już fikcją historyczną (historia magica jak mówi A. Sapkowski) a raczej historią o przenikaniu świata magii do naszej rzeczywistości. Wiem jedno na pewno będzie ciekawie.
Moja ocena za
"Ostatnie promienie słońca" 6/10
p.s.
Polemika mile widziana
